Dietę niemowlęcia zaczynamy rozszerzać zazwyczaj jeszcze podczas urlopu macierzyńskiego. Wiele to ułatwia – mama ma wtedy w zasadzie pełną kontrolę nad tym, co, jak i kiedy dziecko je. Możemy też zgodnie ze swoją wizją i wolą realizować metodę BLW.
Potem jednak urlop się kończy i mama wraca do pracy… Co wtedy?
Pierwsza sprawa, to karmienie piersią. Wbrew rozpowszechnionej opinii, powrót mamy do pracy nie musi wcale oznaczać zakończenia karmienia. Nadal możemy je kontynuować – zostawiając odciągnięte wcześniej mleko do podania dziecku lub, w przypadku starszego nieco malucha, po prostu opuszczając niektóre karmienia (dziecko powyżej roku, nawet najbardziej „cycowe”, będzie prawdopodobnie w stanie pod nieobecność mamy zaspokoić głód innym rodzajem pożywienia). Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat karmienia piersią po powrocie do pracy, odsyłam do miejsc bardziej specjalistycznych (polecam wpisy Hafiji poświęcone tej kwestii).
Kolejna sprawa, to tak zwane posiłki stałe – czyli nasze BLW. Tutaj możliwości jest kilka. Wiele zależy od tego, pod czyją opieką zostanie dziecko. Jeśli będzie w domu, z tatą, babcią, ciocią czy opiekunką, szanse na zachowanie „pełnego BLW” są na pewno większe. W teorii wystarczy, że wytłumaczymy osobie opiekującej się naszą pociechą, czego oczekujemy w kwestii jej żywienia (nierozdrobione, „normalne” posiłki, podawane do samodzielnego jedzenia, brak jakiegokolwiek zmuszania czy nawet namawiania do ich spożycia, kierowanie się wyłącznie apetytem dziecka). Te same wytyczne możemy też przekazać opiekunkom w żłobku (niezależnie od tego, czy nosimy tam posiłki przyszykowane przez siebie w domu, czy też zdajemy się na żłobkowe wyżywienie – w tym drugim przypadku upewnijmy się tylko, że jest wegetariańskie i zdrowe!). Następnie pozostaje nam zaufać i wierzyć w to, że wszelkie nasze żywieniowe zalecenia są przestrzagane.
Co jednak, gdy mamy podejrzenia, że nie wszystko idzie po naszej myśli? Gdy słyszymy, że dzisiaj dziecko „zjadło ładnie, całą porcję” lub też „było niegrzeczne, nie chciało jeść”? Co, jeśli będziemy świadkami prób karmienia naszego dziecka metodami typu „za mamusię, za tatusia”, „ooo, leci samolocik!” lub „jeszcze łyżeczkę” przez jego tymczasowego opiekuna / opiekunkę?
Przede wszystkim – zachowajmy spokój, to zawsze pomaga. Po drugie – pamiętajmy o tym, że osoba opiekująca się naszym brzdącem zapewne robi to wszystko w dobrej wierze, kierowana troską o jego zdrowie i nasze zadowolenie. Dobrze przecież wiemy, jak rozpowszechnione jest niestety przekonanie, że dziecko musi dużo jeść, nawet pod przymusem, bo inaczej będzie chore lub nie będzie się prawidłowo rozwijać. Nie dziwmy się więc, że osoba, której opiece powierzamy nasze dziecko, może kierować się podobnymi obawami – zwłaszcza, jeśli dziecko nie należy do jedzących wszystko i to w dowolnych ilościach.
Mimo wszystko, to my, jako rodzice, powinniśmy mieć decydujący wpływ na sposób odżywiania naszego dziecka. Jeśli więc pewne kwestie są dla nas rzeczywiście ważne (np. to, żeby dziecka nigdy nie zmuszać do jedzenia), postarajmy się wytłumaczyć je opiekunce / opiekunowi naszej pociechy zaznaczając przy tym, dlaczego jest to dla nas takie ważne. Łatwiej będzie przekonać do zmiany zachowań osobę, która zrozumie nasze motywy i oczekiwania. Z drugiej strony – zastanówmy się, czy jesteśmy w stanie odpuścić w sprawach, które aż tak istotne dla nas nie są (być może na przykład jesteśmy w stanie zgodzić się na to, żeby dziecku od czasu do czasu „pomóc”, przypominając mu o smakołykach na talerzu). W końcu już nigdy nie będziemy mieć stuprocentowej kontroli nad naszym dzieckiem, także w kwestii jedzenia…
Nam się udało. Udało się nadal karmić piersią, mimo mojego powrotu do pracy, udało się zostać przy BLW i korzystać z jego zalet. Mimo moich obaw, córka nie zagłodziła się, nie mając do dyspozycji mleczka, bardzo szybko nauczyła się, że inne jedzenie też jest smaczne i pożywne. Ciocia, zajmująca się obecnie moją Zosią, wie jak ważne jest dla nas BLW i nigdy nie przymusza jej do zjedzenia czegoś, na co ta nie ma ochoty. A jeśli nawet czasem delikatnie ją do tego namawia (czego, jak wiadomo, przy BLW robić nie należy) – cóż, trudno, pogodziłam się z tym, że nie zawsze wszystko będzie po mojej myśli. Ważniejsze jest dla mnie to, że moje dziecko jest szczęśliwe, także wtedy, gdy nie ma mnie przy niej.